Restauracja,która znajdowała się niedaleko Baker Street przyciągała gości cudownym wystrojem,wyśmienitymi potrawami przyrządzanymi przez znakomitych kucharzy oraz klimatem.Ciepłe bordowe ściany,nisko wiszące kryształowe żyrandole i ogrom czerwonych róż w każdym kącie i na każdym stoliku tworzyły swego rodzaju bańkę mydlaną.Klienci mogli rozkoszować się czasem wolnym z dala od pracy,obowiązków,codziennych trosk i problemów.Mogli schować się tu na parę chwil by odpocząć bądź uciec od przyszłości której tak się obawiali.Niestety ona zawsze nadchodziła i jak igła przebijała bańkę.
-Jak mieszkanie pod jednym dachem z naszym jedynym na świecie detektywem doradczym?-zapytał Greg gdy kończyli przystawkę.Kelner nalał do kieliszków czerwone wino i podał gościom.Gdy się oddalił Beth przewróciła oczami.
-Po pierwsze ja tam nie mieszkam a po drugie nie jest tak źle.Przynajmniej znalazłam osobę którą tak samo jak mnie podniecają zwłoki-powiedziała lekko się uśmiechając.Sherlock może i był lekko szurnięty ale podziwiała go za to że brnie jak tornado do przodu byle osiągnąć cel.Nie przejmuje się opiniami innych ludzi,a zależy mu jedynie na dotarciu tam gdzie chce.Pozostali uważali to za zwykły egoizm i narcyzm ,ale przecież każdy dąży do własnego szczęścia.Czasem tylko niektórzy mają pod górkę. Lestrade przyjrzał się jej uważnie.Za każdym razem gdy się spotykali wywierała na nim ogromne wrażenie.Znał jej historie jako jeden z nielicznych i dobrze wiedział ile w życiu przeszła.Niestety zdawał sobie również sprawę że to był dopiero początek.
- A czy nadal mieszkacie razem?No wiesz..mam na myśli..
Lestrade podniósł rękę w geście zrozumienia i pokręcił przecząco głową.Czy wiedział,że żona go zdradzała z Andersonem kolegą z pracy od prawie dwóch lat?Oczywiście,że wiedział.Gdy wracał późno do domu , a jej nie było domyślał się gdzie jest co robi i z kim.Ale nic nie powiedział żonie ani współpracownikowi,ponieważ nie chciał burzyć rutyny która jako tako trzymała go w garści.Co wieczorna nieobecność Alice(niby joga) i widok Andersona szczerzącego się od ucha do ucha następnego dnia bolała jak cholera.Ale on nie potrafił tego przekreślić.Przerażała go myśl o rozwodzie,utracie kobiety którą kochał ponad życie,o zmianie pracy wymuszona przez niepohamowaną chęć obicia twarzy podwładnemu. Beth nie pochwalała tego ale przynajmniej starała się zrozumieć.I był jej za to bardzo wdzięczny.Dziewczyna widząc jego smutną minę chwyciła go za rękę.
-Ej,wszystko się jakoś ułoży,zobaczysz.I pamiętaj to ja będę pierwszą osobą która skopie Andersonowi tyłek.
Greg rozpromienił się i zajął deserem.Przy każdym śledztwie zastanawiał się czy nienawiść Sherlocka do patologa nie była przypadkowa i detektyw o wszystkim wie co wcale by go nie zdziwiło,ale nigdy nie miał odwagi zapytać.
-A jeśli chodzi o-pochylił się jej stronę-TĘ sprawę to plan nie uległ zmianie,prawda?
Dziewczyna zdziwiła się.
-Skąd wiesz o planie?
-Dzwonił do mnie tydzień temu i jasno przedstawił skutki choćby najmniejszej pomyłki dlatego wolę znać wszystkie szczegóły.-dodał biorąc spory łyk trunku.Zamyślił się po czym spojrzał na jej rubinową sukienkę i szepnął:Ubrałaś ją specjalnie,czyż nie?
Beth zamrugała słodko przegryzając wargę-A jak myślisz?
Dwa i pół roku wcześniej...
Jak mogła mu to zrobić?Po trzech latach małżeństwa i do tego z jego pracownikiem?!Nie był głupi ,domyślał się że zajęcia z jogi nie mogą odbywać się codziennie,cały wieczór nawet w święta,ale nie spodziewał się czegoś takiego.Chwycił w dłoń figurkę z kominka i rozbił o ścianę.A on harował jak wół,brał dodatkowe zlecenia,wziął nawet papierkową robotę której nienawidził to wszystko dla niej.A ona tak mu się odpłaca?!Usiadł w fotelu i schował twarz w dłoniach.Przecież był dobrym mężem,pomagał w domu,gdy była chora brał kilka dni urlopu by się nią opiekować,robił zakupy a przede wszystkim był jej wierny.Zawsze i wszędzie.Wściekły i zdruzgotany wybiegł z domu.Krążył wokół parku bez celu,byle sprawić że myśli przestaną tak głośno krzyczeć.Nie miał pojęcia jak wszedł do klubu"Słodka rozkosz",czym zapłacił ani tym bardziej jak znalazł się w jednym z pokoi.Być może chciał się zemścić na żonie?Albo choć na chwilę zapomnieć a przy okazji zaczerpnąć trochę przyjemności?Pomieszczenie było małe,ciemne i duszne.Na przeciwko drewnianych drzwi stało ogromne łoże z baldachimem,a w rogu mała toaletka i kotara.Jedynym źródłem światła była migająca żarówka nad łóżkiem.Nagle do pokoju wbiegła szczupła kobieta na oko 25 lat w ładnej,rubinowej sukience do pół uda.
-Przepraszam za spóźnienie kochany.Połóż się,zrelaksuj a ja za minutkę się tobą zajmę-rzuciła słodko chowając się za kotarą.Greg wykonał polecenie i zamknął oczy.Co ja tu robię?Inspektor policji w burdelu!Cudownie,Lestrade staczasz się na samo dno! Z drugiej strony miej to wszystko gdzieś tak jak twoja żoneczka..ciekawe o czym myślała kiedy...Dźwięk sms'a przerwał wewnętrzne rozterki.Mężczyzna wyciągnął telefon z kieszeni,by po chwili rzucić nim o ścianę.WRÓCĘ PÓŹNO NIE CZEKAJ!?!?MYŚLISZ ŻE JESTEM TAKIM IDIOTĄ!!!A PIEPRZ SIĘ Z NIM ILE CHCESZ NIC MNIE TO NIE OBCHODZI!?-wrzeszczał po czym opadł zrezygnowany na materac.Oczy zaszły mu łzami a palce z bólem wbijały w pościel.Chwilę później usłyszał skrzypnięcie sprężyn i spokojny oddech.
-Wyduś to z siebie-powiedziała leżąc obok na plecach.Greg totalnie zszokowany całą sytuacją wziął głęboki wdech i opowiedział nieznajomej historię swojego beznadziejnego jak uważał życia.Zaczął od szkoły policyjnej,w której traktowany był gorzej od worka treningowego.O przeprowadzce do Londynu i poznaniu Alice.O szybkim ślubie,wspólnym mieszkaniu,o lekcjach jogi które okazały się być upojnymi nocami w ramionach zaufanego kolegi,o udawaniu że nic się nie stało i o pracy do późna która sprawiała że dostrzegał malutki sens życia.Dziewczyna słuchała bardzo uważnie milcząc przez cały czas pozwalając by ten dał upust emocjom.Gdy skończył uśmiechnęła się i usiadła przed lustrem.Czując zakłopotany wzrok nieznajomego mruknęła:
-Przecież oboje wiemy że tego nie chcesz,więc byłabym wdzięczna gdybyś zabrał swój seksowny tyłeczek z mojego królestwa i nigdy tu nie wracał.
Greg wstał i zdał sobie sprawę że myśli nie wydają ani jednego dźwięku.Uśmiechnął się szczerze i zapytał:
-A mogę chociaż wiedzieć jak się nazywasz?
-Sky.
-To nie jest twoje prawdziwe imię,prawda?
-Nie i jeśli,inspektorze nie chcesz być tematem jutrzejszych plotek to radzę znikać.I aby uprzedzić twoje kolejne pytanie skąd wiem kim jesteś to czytam gazety-oznajmiła poprawiając makijaż.
Lestrade ruszył w stronę wyjścia.
-A i jeszcze jedno.Idź do sklepu i kup sobie ładny telefon-dodała zamykając za nim drzwi.
Sprawa morderstwa utknęła w martwym punkcie.Wszyscy z podejrzanych mieli mocne alibi,a w budynku nie było monitoringu.Sherlock siedział przy stole w kuchni ze stosem teczek i dokumentów przed sobą.Sprawdzał właśnie akta ofiary szukając czegoś dziwnego,czegoś co przykuło by jego uwagę.Niestety chłopak był czysty jak łza.Idealni rodzice,idealne dzieciństwo,idealne studia,idealne życie.Zazdrościł mu tego bardzo wspominając swoje młodzieńcze lata.Co tydzień zmiana szkoły,co miesiąc zmiana psychologa,co pół roku zmiana miejsca odwyku.Było to strasznie męczące ponieważ jako jedyny twierdził że to nie przynosi rezultatu.Niestety mama nie słuchała,nikt nie słuchał.No bo kto by brał na poważnie zdanie młodego ćpuna i nekrofila?Nawet starszy brat wydawał się mieć to wszystko głęboko w poważaniu,studiując na idealnym uniwersytecie i żyjąc w idealnym świecie.Przyjeżdżał tylko dlatego,że mamusia wydzwaniała co pięć minut płacząc w słuchawkę.Westchnął głęboko,potarmosił czarne włosy i podszedł do okna.Kiedy po raz pierwszy spotkał Johna coś w nim pękło.Nagle poczuł,że musi pomóc doktorowi i żołnierzowi który kuleje tylko i wyłącznie z powodu beznadziejnej terapeutki, który oddał by wszystko za odrobinę adrenaliny.I detektyw mu to zapewnił.Sherlock potrzebował kogoś do kogo mógłby się przywiązać, z kim śmiałby się i płakał,kłócił i godził.Myślał,że tak będzie już zawsze,ale przecież świat ma pewien porządek i nawet on tego nie zatrzyma.W taki sposób John spotkał Mary,która być może jest o niebo lepsza od wcześniejszych dziewczyn doktora,jednak nie unika wątpliwości że jest również przyczyną wyprowadzki przyjaciela z Baker Street,jego zatrudnieniu w szpitalu a co najgorsze ich rzadkim spotkaniom.Młody Holmes naprawdę chciał ją nienawidzić,lecz widząc częsty uśmiech Johna i jego spojrzenia pełne miłości poddał się.To że nie uznawał miłości nie znaczy że jej nie dostrzegał.I mógłby opowiedzieć Johnowi historię pani Hudson bądź jego rodziców,pokazać że uczucia niszczą.Ale dobrze wiedział,że tego nie zrobi.Zbyt cenił sobie jego przyjaźń by pozwolić jej uciec.No i jeszcze ta Beth. Pojawiła się znikąd,jak tornado wywracając jego życie o 180 stopni.Jedna,wielka chodząca zagadka.Watson szczęśliwy z odnalezienia jedynego oddychającego członka rodziny nie doszukiwał się prawdy,po prostu cieszył się z ich spotkania.Ale Sherlock taki nie jest,on musiał znaleźć odpowiedź na nurtujące go pytania.Dlaczego pojawiła się właśnie teraz?Co ją łączy z Moriartym?Co ukrywa? A co najważniejsze dlaczego jego serce niebezpiecznie przyspiesza gdy jest blisko?Na to pytanie bał się znaleźć odpowiedź.
-No i co się tak gapisz?-warknął na czaszkę stojącą na kominku-Ja nie mam zamiaru z tobą rozmawiać!
-Och,jak zwykle bałagan na stole!Zrób coś z tym ,bo zaraz kolacja-powiedziała pani Hudson wchodząc do kuchni.Jak co dzień zrobiła zakupy by uzupełnić braki w lodówce,oczy w słoiku i palce schowała do szuflady by tak nie raziły w oczy i zabrała się za przyrządzanie posiłku.Młody Holmes uwielbiał tę kobietę nie ze względu na ich wieloletnią znajomość ale za jej ciepło,uprzejmość i stalowe nerwy.Dbała o Sherlocka od samego początku starając zastąpić matkę która nie sprawdzała się w swej roli.Doradzała,przytulała gdy tego potrzebował i po prostu szczerze kochała,jak własnego syna.Znała go na wylot,czasem wydawało mu się że nawet bardziej niż on sam i nie krytykowała.Pozwalała mu na bycie sobą,z takimi cechami i z takim usposobieniem.Oczywiście krzyczała gdy obrażał klientów,gdy nie odbierał telefonów i wracał tydzień później.Ale to wszystko z troski.W ciszy zjedli kolację,po której Sherlock stwierdził że powinna zostać świętą za sam dar gotowania.
- Zostawię trochę dla Beth-mruknęła kobieta-Swoją drogą to przemiła dziewczyna,taka uprzejma i życzliwa.Choć po waszych kłótnia stwierdzam że jest bardziej podobna do ciebie niż Johna.Na pierwszy rzut oka widać,że ukrywa swoje prawdziwe oblicze,ale pewnie ma powody.A tak w ogóle to chyba cię polubiła-dodała cmokając Sherlocka w polik-Dobranoc skarbie i proszę cię nie strzelaj dzisiaj ,dobrze? Leci mój ulubiony serial.-i wyszła zostawiając mężczyznę z myślami wcale nie dotyczącymi sprawy morderstwa.
By przegonić myśli o błyszczących szmaragdowych oczach detektyw zajął się szukaniem trucizny która była bezpośrednią przyczyną zgonu studenta medycyny.Pochylał się nad mikroskopem sprawdzając po kolei próbki przywiezione z laboratorium.Przez pierwszą godzinę udawało mu się skupić na pracy,później pojawiła się dziewczyna.
-O!Witaj!Badasz próbki jedzenia?Przynajmniej dowiemy się co go zabiło.Muszę podziękować pani Hudson,pyszne risotto.
Sherlock wstrzymał oddech gdy się nad nim pochyliła.Wiedział,że jeśli poczuje jej zapach,może zapomnieć o sprawie przez najbliższe pół dnia.
-A więc kolacja się udała?-rzucił niby od niechcenia.Czyżby wyczuła nutę zazdrości?Nie,na pewno nie.Powinna przyzwyczaić się że lokator zawsze wie wszystko,a jednak jej dłoń nerwowo zadrżała.
-Tak,bardzo-zmusiła się do uśmiechu-Idę do pracy i dzisiaj nocuje u siebie.Więc...mówię żebyś nie cze...żebyś po prostu wiedział-odchrząknęła,ubrała kurtkę i zbiegła po schodach.Detektyw wpatrywał się w miejsce gdzie przed momentem stała.Oczywiście że na nią czekał.Odkąd się teoretycznie wprowadziła było to jednym z jego obowiązków.Upewniał się czy wróciła,czy oddycha i przykrywał kocem gdy zasnęła.Było to miłe uczucie i takie ludzkie.Dzięki niej stawał się bardziej podobny do człowieka.Zdawał sobie że im dłużej ze sobą rozmawiali tym bardziej on się przywiązywał i tym razem nie pozwoli jej odejść.Johnowi pozwolił,ale ona była od dziś jego powietrzem.
-Mówiłam że cię lubi-szepnęła pani Hudson stojąc za nim.Detektyw musiał w końcu przyznać że on ją chyba też.
Beth wybiegła z kamienicy kierując się w stronę pracy.Była wściekła na siebie,bo emocje prawie ją zdradziły.Nie,to nie mogło się udać.Tyle kłamstw,tyle tajemnic.Gdyby młody Holmes znał prawdę nie wybaczyłby jej.A ona nie zniosłaby pożegnania.Przez to wszystko nie zjadła śniadania więc po drodze postanowiła zajść do kawiarni.Zamówiła kawę i kanapkę,zapłaciła i usiadła tradycyjnie przy oknie.Jedząc śniadanie usłyszała za sobą znajomy głos.Odwróciła głowę i dostrzegła Johna z krótkowłosą blondynką.Kuzyn trzymał ją za rękę jednocześnie patrząc głęboko w oczy.Tego mu zazdrościła.Po chwili szepnął coś partnerce i podszedł do kasy. Beth skorzystała z okazji i zaczepiła blondynkę.
-A więc to ty jesteś Mary Morstan.
Kobieta uśmiechnęła się.
-Tak,to ja.A ty jakie dzisiaj masz imię Sky,Charlotte czy Cindy?
-Na razie Beth,ale za-spojrzała na zegarek-20 minut przeobrażę się w Sky.-mruknęła dokańczając kawę.-I jak tam życie pani Anno Ginewro Rosalie Adams? Nie porzuciłaś chyba tych inicjałów.
-Skądże,ale na razie lepiej by pozostały tylko w twojej głowie.-dodała ścisając głos na widok zbliżającego się mężczyzny.
-Oh Beth witaj! Co u ciebie słychać?-przywitał się John,całując kuzynkę w polik i zajął miejsce obok Mary.
-Wszystko w porządku.Wiesz,Baker Street jeszcze stoi więc nie ma się co martwić na zapas-mruknęła porozumiewawczo.Watson odchrząknął.
-To dobrze.Niedługo was odwiedzę tylko skończę wreszcie te nocne zmiany-potarł dłonią zmęczone oczy-Boże,przepraszam nie przedstawiłem was sobie...
-Spokojnie kochanie,my się znamy.Mieszkałyśmy razem podczas studiów -powiedziała Mary spoglądając na dziewczynę
-Cóż za zbieg okoliczności-zawołał radośnie John
-Prawda...-Beth założyła kurtkę i pożegnała się z nimi śpiesząc do pracy.Godziny mijały bardzo szybko.Nim się obejrzała a był już wieczór.Okryła się szczelniej szalikiem i powolnym krokiem skierowała się w stronę domu.Uwielbiała nocne spacery.Miasto było takie ciche,jakby zasypiało wraz z mieszkańcami.Światła w mieszkaniach gasły,rozbrykane dzieci usypiały,psy nie szczekały,ptaki nie śpiewały.Mimochodem spojrzała za siebie czując czyjś wzrok.Zaśmiała się nie dostrzegając nikogo.Stare nawyki.Włożyła ręce do kieszeni i kontynuowała spacer.Nagle znowu to poczuła.Gwałtownie się odwróciła wpadając na mężczyznę w długim granatowym płaszczu i niebieskim szaliku.
-Co ty tu robisz?Śledzisz mnie ?-wrzasnęła odsuwając się od niego.
-Tak-przyznał się-Nie nocujesz u mnie,więc musiałem sprawdzić czy dojdziesz do domu.
-Dziękuję za troskę-prychnęła ruszając dalej.Sherlock zaklął pod nosem.Nie miała go zobaczyć.A tak zdradził się że ją obserwuje.Nie mając innego wyboru podążył za nią.Gdy przyspieszała, on także.Po jakiś stu metrach nie wytrzymała .
-Odwal się,dobra?!Zostaw mnie w spokoju!
Holmes chwycił jej nadgarstki gdy zamierzała go uderzyć.
-Kim jesteś? Dlaczego nie chcesz by John wiedział gdzie pracujesz? Mnie nie łatwo oszukać! Mów!-szarpnął ją troszkę za mocno
-Co cię to kurwa obchodzi!! Nie będę ci się spowiadać!Puszczaj albo zacznę krzyczeć!
Sherlock widząc że nic z niej nie wyciągnie,puścił ją i patrzył jak biegnie do domu.Zdawał sobie sprawę ,że zbyt gwałtownie zareagował ale miał dość tych tajemnic i sekretów.W całym jego życiu wszyscy tylko kłamali i oszukiwali.Nie chciał przechodzić przez to jeszcze raz.Oddychał głęboko i nagle usłyszał ciche tykanie.Zegarek..nie to inny dźwięk-zastanowił się chwilę i pędem rzucił w stronę Beth.Rozległ się ogromny huk i dźwięk tłuczonego szkła.
-Popatrz tutaj.Dobrze.Głęboki wdech i wydech.Okey,super.Wszystko w porządku to tylko szok-powiedział ratownik badając w karetce młodą kobietę.Sherlock odetchnął z ulgą i wrócił do rozmowy z Lestradem. Okazało się że przyczyną wybuchu była bomba w mieszkaniu Beth. Na szczęście nikt nie został ranny.Holmes zdążył odepchnąć dziewczynę gdy wchodziła po schodkach do domu.Dziewczyna okryta kocem przez lekarza cały czas trzęsła się.Była przerażona.Przeżyła wiele,ale teraz naprawdę się bała.Ten wybuch oznaczał jedno-było to ostrzeżenie.Dokładnie wiedziała od kogo.Na miejsce wypadku podjechała czarna limuzyna z flagą Wielkiej Brytanii.Wyszedł z niej wysoki mężczyzna ubrany w dresowe spodnie i jasną koszulkę.Było to dziwne,ponieważ zawsze po za domem nosił czarny,wyprasowany garnitur.Wyglądał jakby dopiero co wybiegł z domu.Pobiegł do dziewczyny siedzącej w karetce.Przytulił ją mocno i pocałował w czubek głowy.
-Mycroft,zabierz mnie stąd-wyszeptała próbując powstrzymać łzy.
Mężczyzna wziął ją na ręce i zaniósł do samochodu,zostawiając brata z zaciśniętymi pięściami.
O cholera jasna warto było czekać! Ile się dzieje w tym rozdziale...A jeszcze rozmowa z Beth i Mary mnie kompletnie zamurowała...Chcę więcej <3
OdpowiedzUsuń